Elita w Australii
Tekst do Wieczoru Wrocławia. Piątek , 14 lutego 2003
W maju 1996 roku razem z „Elitą" odwiedziłem starych i nowych znajomych w Australii. Pojechaliśmy na zaproszenie popularnej pary prezenterów polonijnych z Sydney Piotra Webera i Andrzeja Szozdy. Minęło 10 lat od mojego poprzedniego pobytu w Australii w 1986. Byłem bardzo ciekawy czy Australijczykom udało się zachować aktualność hasła „Keep Australia beautiful". Czy ten ostatni brzeg z głośnej książki Nevila Shute jest ciągle pozostającą w cudownej rezerwie ostatnią nadzieją dążącego ku samozagładzie człowieka? Czy Australia jest nadal wielką, prowincjonalną wsią „Nigdy – Nigdy". Czy ciągle jest taka, jaką zapamiętałem z pierwszego pobytu, w 1986 roku, kiedy byłem tam z Ewą Bem, Tadeuszem Rossem i pianistą Andrzejem Jagodzińskim. Ten wyjazd miał miejsce 10 lat temu a pamiętam wszystko nadal dokładnie.
10 lat temu trasę organizował nam doświadczony impresario, mieszkający w Melbourne właściciel Biura Podróży Kontal Henry Syriatowicz. Teraz mam tam polecieć po raz drugi, żeby sprawdzić, czy Australia jest nadal ojczyzną torbaczy, kangurów, wiecznie pijanych niedźwiadków koala i sympatycznego bohatera australijskiego filmu krokodyla Dundee? Wszystkie te pytania kłębiły mi się pod czaszką, kiedy nasz jumbo-jet singapurskich linii lotniczych pikował o pierwszej w nocy z rozgwieżdżonego nieba w ocean świateł australijskiego miasta Perth. Byłem wyraźnie zmęczony długą podróżą. Sprawdziłem więc tylko, czy na niebie błyszczy Krzyż Południa, i czy woda spływając z umywalki pod wpływem siły Koriolisa kręci się odwrotnie niż na Półkuli Północnej to znaczy w prawo i położyłem się spać!
Następnego dnia około ósmej rano zbudziły mnie swym podobnym do szyderczego śmiechu kookabury. Jaskrawe słońce świeciło na głęboko czystym niebie koloru ultramaryny. Na jego tle malowały się wyraźnie zielono-szare palmy, eukaliptusy i rosnące igłami do góry sosny. Wystrojony w obcisłe spodenki, w koszulkę gimnastyczną i na nogach klapki, typowy Ozi (tak się potocznie nazywa Australijczyków) odwoził mocno opalone blondaski do szkoły. A więc na oko, przez ostatnich 10 lat, wiele się w Australii nie zmieniło!
Podróże z „Elitą" zawsze były barwne i fascynujące. Wyprawa australijska przeszła jednak wszystkie miary i przypuszczenia. Nasza podróż wygodnym i komfortowym Boeingiem „Lotu" była długa ale przyjemna. Przyjemności były różnorodne: dla oka, ucha oraz podniebienia. Cały czas więc pracowite stewardessy przynosiły przekąski, zakąski, popitki, longdrinki, airdrinki oraz special airlongdrinki. Cały czas pokazywano jakiś film. Kanał „9" nadawał polską rozrywkę. Słyszałem „Rycerzy" i piosenkę „Warto było czekać". Dokładnie przelatywaliśmy wtedy nad Dzikimi Polami i Krymem. Potem lecieliśmy nad Iranem, Indiami, Zatoką Bengalską. Potem były pola ryżowe i na koniec wylądowaliśmy na lotnisku linii Thay w Bangkoku. Tu przeszliśmy pod opiekę linii singapurskich. Z pewną nieśmiałością wchodziłem na pokład cieszącego się ostatnio niezbyt chlubną opinią Airbusa A300, ale śliczne i bardzo zwinne stewaredessy przy pomocy gęsto podawanego whisky i przemiłych uśmiechów szybko zapanowały nad tymi niepokojami.
Obsesją Australijczyków jest czystość. Wszystko jest tu przesadnie czyste, od głęboko wolnej od kurzu atmosfery począwszy, na krystalicznie czystej wodzie w portach kończąc. Jest Australia krajem, w którym wypowiedziano zdecydowaną walkę nałogowi palenia tytoniu.
Dopiero po tygodniu pobytu w Australii zobaczyliśmy pierwszych australijskich policjantów. Kłębili się przy ujściu jakiegoś ścieku do Parramatty. Podobno znaleziono tam ślady oleju czy piany po detergencie! Trzeba przyznać, że wyniki tej ekologicznej obsesji są imponujące: W Australii nie występuje w ogóle wirus wścieklizny. W posadzonych tu w latach 50 tych lasach świerkowych rosną „nasze" grzyby : maślaki, kozaki i rydze. Dostały się do Australii „na gapę", przyczepione do sadzonek drzew. Zbierający teraz grzyby, mieszkający w Australii Polacy twierdzą, że te dorodne grzyby wcale nie są robaczywe! Robaka - grzybojada Austalijczycy po prostu do siebie nie wpuścili.
Wydawać by się mogło, że ani rośliny ani zwierzęta ani ludzie nie mają na australijskim kontynencie żadnego poważnego wroga! Trzeba się Australii bardzo wnikliwie przyjrzeć, żeby zauważyć symptomy zachwiania panującej tu biologicznej równowagi! Najlepiej widać to w dużych miastach. Tu w tłumie przechodniów na ulicach dominują zdecydowanie żółci przybysze z Azji. Według przewidywań socjologów, za 50 lat Australia będzie żółta. Nie ma jednak powodu do strachu! Rasa żółta ma też swoje walory!
Mam w Melbourne znajomego, który wiele lat temu ożenił się z Chinką. Mają trzy przepiękne córki o słowiańsko- mandżurskich rysach. Ich wnuki mają jasne włosy, lekko skośne, niebieskie oczy i skórę w kolorze dojrzałych brzoskwini. Najprawdziwsze Ozi! God save Australia jakiego bądź koloru!